Słodko-Gorzko (4)
Katarzyna Burchacka - Klimczuk

Katarzyna Burchacka - Klimczuk

Słodko-Gorzko

Podziel się wpisem z innymi

Czwartek 29 stycznia 2020 roku, 23:47. Urodziła się moja córka.

Jedna z influanserek, gdy urodziło się jej dziecko napisała „Nasz świat się zatrzymał, a zegar stanął w miejscu”. Mój zegar nie stanął w miejscu. I choć od 5 lat największym marzeniem jakie miałam było mieć dziecko, nie przestałam być nagle kobietą, partnerką, przedsiębiorczynią, pracodawczynią, córką, siostrą, przyjaciółką. Wśród moich ról życiowych pojawiło się bycie mamą, do którego dołączyła odpowiedzialność za maluszka.

Zawsze byłam świetna w planowaniu. Zaplanowałam sobie, że będę pracować do dnia porodu. Zorganizowałam zatrudnienie zastępcy na czas mojej nieobecności w pracy podczas macierzyńskiego. Zrealizowałam zakup nieruchomości, aby zwiększyć komfort pracy i mieć dodatkowy pokój, w którym mogłaby być moja córka, gdybym z jakichś względów musiała być w pracy. Nawet zamówiłam dla swojego partnera koszulkę do kangurowania z napisem „Tato, teraz Twoja kolej :)” – w razie „w”, bo oczywiście zaplanowałam, że urodzę naturalnie.

Poród nie poszedł po mojej myśli. Pomimo tego, że trwał od godz. 8 rano, ekscytacji, że „dosłownie za chwilę” zobaczę maluszka…ta chwila nie nadchodziła. Czekało mnie nocne, nie planowane cesarskie cięcie. Pierwszy raz w życiu przekonałam się, że nie wszystko mogę zaplanować, że nie na wszystko mam wpływ. Największa lekcja pokory, jaką dało mi życie. W wypisie ze szpitala jako powód cc wskazano „Brak postępu porodu.” Dziecko na szczęście urodziło się zdrowe. Zdrowie i bardzo duże. Od pasa w dół byłam nieruchoma i nie mogłam przytulić maluszka „skóra do skóry”, jednak kiedy jeszcze na sali operacyjnej położna po dokonaniu oceny wg skali Apgar przyniosła córkę, by mi ją pokazać, a córka przytuliła się swoim policzkiem do mojego policzka i po chwili zaczęła mnie muskać swoimi malutkimi ustami, wtedy poczułam jak moje serce napełnia miłość, szczęście i wzruszenie… „Witaj Mała… dziś się czyimś światem stałaś…jednym i jedynym gdzieś pośrodku zimy…”

Miałam ogromne ambicje, by karmić córkę piersią. W szpitalu wydawało mi się, że robię to dobrze. Nikt nie miał żadnych uwag, ale też nie otrzymałam żadnych porad. Jednak po 3 dniach od porodu podczas wizyty i ważenia dziecka doświadczyłam sporego poczucia winy i napiętnowania przez personel szpitalny.

To nie było moje. Wtedy płakałam pierwszy raz.

I nie mogłam powstrzymać łez. Byłam zła na siebie, na swój upór, na personel szpitalny, którego wsparcia nie otrzymałam, na ponad 10 centymetrową ranę, która pojawiła się na moim brzuchu, a przecież zaplanowałam po porodzie szybki powrót do aktywności sportowej, na to, że muszę jeden dzień dłużej zostać w szpitalu…. A przede wszystkim na to, że przez mój upór dotyczący porodu naturalnego mogłam stracić córkę.

Kiedy przekroczyłam próg szpitala i wyszłam na dwór, wzięłam bardzo głęboki oddech. W pewnym sensie poczułam wolność. Jednak wyrzuty sumienia zostały. Przyczepiły się do mnie jak rzep do psiego ogona. Kotłujące się w głowie pytania „Czy jest dobrą mamą?”, „Czy dobrze zajmuję się dzieckiem?”, „Czy mój upór dotyczący porodu naturalnego mógł spowodować, że straciłabym dziecko?”. 47 km do domu. Całą drogę zadawałam sobie te pytania. I całą drogę płakałam.

„I czy JESTEM WYSTARCZAJĄCO DOBRA?”.

W poniedziałek po porodzie pojechałam do pracy, aby podpisać umowę o pracę z zastępcą oraz dopełnić wszystkich formalności z tym związanych. Gdy to zrobiłam, powiedziałam, że będę dawać wsparcie z domu i że będę dostępna pod telefonem lub przez e-mail.

Pobudka, przewijanie, karmienie, sprawdzanie e-maili i odpisywanie na nie, odbieranie telefonów, przewijanie, karmienie, sprawdzanie czynności dotyczących pracy, ich odsyłanie, telefony, przewijanie, karmienie, pisanie, telefony, praca, przewijanie, karmienie, pisanie, telefony, praca… kąpanie dziecka, przewijanie, karmienie, odkręcam prysznic… po minucie słyszę jak dziecko płacze… karmienie… wracam do łazienki, EKSPRESOWY prysznic, sen, przewijanie, karmienie… Kolejny dzień…

Gdzie ta regeneracja w pierwszym miesiącu po porodzie i wysypianie się w ciągu dnia z maluszkiem, o której mówi tyle kobiet? I ten zupełnie swobodny czas na macierzyńskim? 

„Czy JESTEM WYSTARCZAJĄCO DOBRA?”.

Już w trakcie połogu zdarzało się, że bywałam w pracy. Wtedy dodatkowym wyzwaniem było dla mnie jak połączyć ambicje karmienia piersią z realizacją planów zawodowych. Z biegiem czasu zwiększała się ilość pytań: „Zajmuję się pracą w trakcie macierzyńskiego, czy to znaczy, że nie kocham wystarczająco swojego dziecka?”, „Czy praca jest dla mnie ważniejsza niż córka?”, „Czy daję z siebie 100% jako mama?” „I czy JESTEM WYSTARCZAJĄCO DOBRA?”.

Otoczenie nie pomagało. „Za dużo pracujesz!”, „Za co płacisz ludziom?”, „Córka powie pierwszy raz „Mamo”, a Ty tego nie usłyszysz!”, „Będziesz chciała, by po roku chodziła do żłobka?!?! Ja chodziłam i to była dla mnie trauma!”. Porady, o które nigdy nie prosiłam.

Pandemia.

Pojawiły się kolejne pytania, które zadawałam sobie, jak wielu innych przedsiębiorców w tym czasie. „Co z firmą?”, „W jaki sposób utrzymam pracowników, czy utrzymam siebie?”, „Jak przeorganizować pracę, kiedy aby mogło dojść do jej realizacji konieczne jest spotkanie się twarzą w twarz z klientem?”, „I czy JESTEM WYSTARCZAJĄCO DOBRA?”.

Czułam presję. Jak zachować się mogę i kim naprawdę jestem…

Lockdown.

Gdzie ja byłam w tym wszystkim? Miałam poczucie, że mnie nie ma. Że ja nie jestem ważna. Że się nie liczę. Że wszyscy wiedzą lepiej. W dzień zajmowałam się dzieckiem i pracą, nocami płakałam i tłumiłam w sobie wyrzuty sumienia. To trwało prawie rok.

W międzyczasie aplikantka podjęła decyzję, że rezygnuje z aplikacji, ponieważ nie czuje, aby to była droga, którą chce podążać w przyszłości. Czekało mnie budowanie zespołu praktycznie od zera. Nie chciałam popełnić kolejnych błędów, ponieważ każda rekrutacja niesie ze sobą ogromne nadzieje, ale też spore koszty. Rekrutacja poszła świetnie. Zrekrutowałam dwie osoby. „Tylko w jaki sposób sprawić, by nowy 3-osobowy zespół z jednej strony był samodzielny i efektywny, a z drugiej strony by miał poczucie, że jest częścią czegoś większego?”. „Jak pokazać im, że ich ciężka praca jest dostrzeżona i odpowiednio doceniona?”. „Jak motywować i chwalić?”. „Jak pokazać granice?”. „I czy JESTEM WYSTARCZAJĄCO DOBRA?”.

Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania i podołać kolejnemu wyzwaniu, w ciągu dnia, gdy nie byłam zajęta córką albo pracą, starałam się wracać powoli wracać do jednej z moich kluczowych wartości – rozwoju. Robiłam to bardzo, ale to bardzo drobnymi krokami. Dosłownie przez kilka minut w ciągu dnia przerabiałam jakieś materiały, coś czytałam lub oglądałam. Pewnego razu trafiłam na nagranie „Expose szefa” Katarzyny Burchackiej-Klimczuk. Pomyślałam sobie – to jest właśnie to, czego potrzebuję!

Chciałam więcej. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam ogłoszenie dotyczące Kursu Liderek, bez zawahania dołączyłam. 

12 kwietnia 2021 roku godz. 18:00. Spotkanie otwierające.

Zobaczyłam 13 kobiet. Dziś wiem, że jest to fantastyczne grono przedsiębiorczyń, pracodawczyń, mam, córek, sióstr, przyjaciółek, partnerek, a przede wszystkim KOBIET.

Każda z Nas jest na innym etapie życia i budowania firmy i zespołu, lecz mamy podobne dylematy, dzięki temu doskonale się rozumiemy. Doradzamy sobie najlepiej jak tylko możemy. Dzielimy ze sobą chwile radości i smutku. Jesteśmy zawsze, gdy któraś z Nas tego potrzebuje.

„Wyrzuty sumienia są nieodpartym dowodem naszej wolności woli.” To prawda. Ale tylko wtedy, gdy się ich pozbędziemy. Ja pozbyłam się ich dzięki grupie wsparcia, jaką otrzymałam na Kursie Liderek. Dziewczyny utwierdziły mnie w przekonaniu, że to, że będąc mamą nie rezygnuję z pracy, z realizacji swoich planów, ze swoich ambicji JEST W PORZĄDKU. Jednak przede wszystkim dzięki nim nie zrezygnowałam z siebie!

Dziewczyny dziękuję, że jesteście!

I dziś każda z Nas (łącznie ze mną) wie, że JEST WYSTARCZAJĄCO DOBRA!

P.S. A córka powiedziała pierwszy raz „Mamo” będąc na moich rękach i patrząc mi prosto w oczy.


Mam nadzieję, że już troszkę mnie poznaliście i wiecie, że zazwyczaj muszę skomentować każdy wpis, nie byłabym sobą gdybym tego nie zrobiła.

Ewa , tak ma na imię autorka tego wpisu , jest jedną z najlepszych osób jaką spotkałam w swoim życiu. Nie należy do osób poddających się, idzie po swoje zachowując przy tym wszystkie swoje zasady . Jest LIDERKĄ godną naśladowania, jest definicją siły kobiety. Sprawia, że za każdym razem osoby przebywające w jej otoczeniu i rozmawiające z Nią , tam gdzie wcześniej widziały czarne chmury , teraz widzą ogromne horyzonty i piękne słońce. Jest jedną z tych kobiet, które będą wierzyły w Ciebie tak mocno, że i Ty w siebie uwierzysz. Już widzicie to odbicie ? Bo ja tak. Tak! Nasza Kasia @kobieta.biznes.kuchnia posiada w sobie te wszystkie cechy i takie również kobiety do siebie przyciąga. Po to , by pokazywały i mówiły Nam o swojej codzienności, z którą tak jak Nam przychodzi się zmagać, jak również po to, by pokazały Nam, że mamy w sobie ogromną silę i z NICZEGO nie musimy rezygnować, jeżeli oczywiście tego bardzo pragniemy.

W tej Mikołajkowy wieczór życzę Wam z całego serducha, by właśnie takie osoby zjawiały się na Waszej drodze.

Z cieplutkimi uściskami. Pyjka.

Największa satysfakcją dla blogerki jest pogadać.
Jeśli jesteś tu po raz pierwszy powiedz cześć, jeśli znamy się już dłużej powiedz coś więcej.
Napisz, skomentuj, poznajmy się, pogadajmy.

Jeśli ten wpis Ci się spodobał i czujesz, że spodoba się też Twoim znajomym – będę wdzięczna, jeśli udostępnisz go na  Facebooku
Dużo mnie jest też na Instagramie. Rozkręcam się na Instastories (powoli, ale jednak).

Udostępnij na FB

Dodaj komentarz