Znowu sobie to robię, wpędzam się w pułapkę: muszę…., powinnam…., wypadałoby…., kto jak nie JA… . Zakładam sobie nierealne cele, żeby było jeszcze śmieszniej – wykluczające się. A potem wkurzam się na siebie, że ich nie realizuję.
Jestem ambitna. Uważam, że moje życie jest w moich rękach, że wszystko jest możliwe, że wszystko zależy ode mnie, że marzenia są po to, żeby je spełniać… ale wszystko naraz?
Kiedyś mój synek poprosił mnie o tęczowy tort. Jasne! Luzik! Kto jak nie ja?
Stworzyłam wizję radosnego dnia, gotowania z dziećmi, nosków oproszonych mąką, małych rączek ugniatających ciasto, śmiechu, radości. Oraz w efekcie tęczowego, piętrowego cuda, które zachwyci synka i wszystkich gości, a i może jeszcze na FB się wrzuci.
Skoro tęcza no to 7 kolorów. Nie?
Wymyśliłam, że tęczowe będą biszkopty, a krem będzie biały.
Kupiłam barwniki spożywcze, 4 kg mąki, cukier, jajka i do dzieła. Oczywiście bez proszku do pieczenia, żeby było zdrowo.
Teraz wyobraźcie sobie tę słodką katastrofę.
Dwójka dzieci, wówczas 3. i 4. letnich. 7 biszkoptów, każdy w innym kolorze. 3 h, bo wieczorem przychodzą goście na urodziny. 3 blachy. Litr śmietany do ubicia. Tort miał być piętrowy.
Skończyło się krzykiem, płaczem i breją w kolorze zgniło-zielonym, blado – burym, sino-koperkowym, mdło – śliwkowym.
Za nic nie przypominało to tęczy.
Za nic nie przypominało to radosnego gotowania.
Po całym dniu gotowania, sprzątania, gotowania, sprzątania, tłumaczenia, zbierania, gotowania, mieszania, warczenia, sprzątania, zamiatania, pieczenia, mieszania, zbierania, warczenia.
Zmęczona, zła, niezadowolona, nieumalowana, przyjęłam gości.
Wtedy obiecałam sobie — nigdy więcej.
Pogodziłam się z faktem, że nie przygotuję tęczowego tortu.
Postanowiłam, że dalej będę gotować z dziećmi, ale zaczniemy od czegoś prostszego.
Robimy naleśniki, ciasto z jabłkami, kruche ciasteczka ze słodką posypką.
To jest realne. Możemy się bawić i uśmiechać. Teraz już wiem, że potrzebuję do tego więcej czasu, więcej luzu i otwartości do przylepienia się do kuchennej podłogi.
Wiem już, że nie zrobię tęczowego tortu. Radośnie. Beztrosko i z uśmiechem. Pogodziłam się z tym.
Ale co z tego skoro tęczowy tort ciągle organizuję sobie w życiu.
Więc dzisiaj piszę ten wpis, żeby sobie odpuścić.
Ty też możesz. I może nikt Ci tego nie powiedział, więc ja to zrobię. To niemożliwe, by mieć wszystko, zrobić wszystko. By znaleźć czas na wartościową rozmowę z doradczynią, która wątpi w siebie, zrobić tort na urodziny, napisać wciągający tekst na bloga, zrobić kitkę ze spinkami, iść poćwiczyć, zrobić sobie domowe SPA, wygłaskać psa, napić się wina, obejrzeć serial z mężem, odpowiedzieć na każdy raport, zrobić zakupy, wyściskać przyjaciółkę i…
Nie, tego nie da się ogarnąć. To jest fizycznie niemożliwe, sprawdziłam.
Nie, sorry, to jest możliwe, ale potem dochodzisz do ściany, do końca, już więcej nie masz siły.
A wtedy najlepsze, co można zrobić, to odpuścić.
Ufff.
Najpierw zadbaj o siebie!
Żeby zadbać o innych, trzeba najpierw zadbać o siebie.
Ja dziś zadbam o siebie. Odpuszczę sobie.
Pewnie od jutra znowu będę walczyć i wymyślać kolejne tęczowe tory, być może to silniejsze ode mnie, ale dziś sobie odpuszczam.
Nie muszę.
Ufff.